W tytule część dialogu na koniec trasy rowerowej z dwoma sympatycznymi triathlonistami, do których zagadałem. Dialog był nieco bardziej wulgarny, ale moja mama czyta bloga. Postanowiłem chwilę zastanowić się nad tym egzystencjalnym pytaniem. Pomimo narzekania w kolejnych dwóch akapitach (a może je zmazać?) to uważam, że warto się czasem sponiewierać i uwielbiam to! Wymaganie od siebie oraz podnoszenie oczekiwań wobec własnego organizmu jest dla mnie niesamowitą sprawą. Właśnie dlatego się „tak męczę”.
Nie wiem co sobie myślałem zapisując się w styczniu na 5 triathlonów. Chyba, że będę pracował po 3 godziny dziennie, a suma miesięcznych zarobków będzie wynosiła 10.000 PLN, a mnie to będzie satysfakcjonowało i skupię się na treningach.
Na szczęście mam już 3 ukończone (Elemental Triathlon Olsztyn [dystans olimpijski: 2:57:09]), Iron Garmin Radków (link) oraz ten, o którym piszę. Miał być najlżejszy w sezonie, ale jakoś lekko go nie wspominam. Wracając do wątku. Patrzę w endo, a tu z zawodami wychodzi około godzina treningu dziennie – to na pewno nie tyle co zakładałem w styczniu, ale nie będę tu się tłumaczył brakiem czasu. Po prostu inne priorytety i potem wychodzi, że jest ciężko.
Dobra wystarczająco się wytłumaczyłem i wyżaliłem? To do rzeczy.
Pływanie – 950m.
Długo, mokro i ciężko, a po wyjściu z wody ktoś wymyślił dobieg do roweru przez ponad 200 schodów – jak podał spiker, odpowiednik wejścia na 11 piętro. Podczas zdejmowania pianki podarłem ją i pytanie do Was (a najlepiej do tych, którzy się znają, ale wyznawcy zasady „nie wiem to się wypowiem” również mogą pofarmazonić ; ). Mam ją zszywać gdzieś? Czy to pretekst do kupienia nowej ma być? Ta bardzo mało używana i trochę mi szkoda. (Dla niewtajemniczonych koszt pianki zaczyna się od 1500 zł)
Rower – 45km.
Lubię rower i najwięcej trenuję roweru więc nie było dla mnie dziwne, że całą trasę wyprzedzałem. To chyba jest najlepsze w słabym pływaniu, że mogę sobie na szosie połknąć ponad 100 osób na 330 startujących. Nie lubię słabych nawierzchni, a w okolicach Górzna było takowej trochę, jednak jestem bardzo zadowolony z tej części zawodów.
Bieg – 10,55km.
Zdziwienie moje, że bieg jest dużo bardziej górski niż w górach było tak wielkie, że biegłem to 10,55 km najdłużej w życiu – 1:05:38. Po prostu, najzwyczajniej w świecie nie miałem siły szybciej.
Kilka uwag do organizatorów
Jakoś nie mogę przekonać się do tej organizacji Labosport. W Olsztynie na trasie sama woda, a na mecie dla odmiany… sama woda. A w sobotę brakowało na dobiegu do strefy zmian kawałka dywanu (jakieś 100 metrów). Nie jestem księżniczką ani gwiazdą, że musze stąpać po dywanie, ale zastanawianie się czy wbiegnę na kamień czy szkło jest mi niepotrzebne. No i te medale na koniec. Na mecie jakieś dziwne dzieci zbierające autografy, a nikogo kto by mi dał medal. Sam sobie poszedłem do miski i wziąłem. Dla mnie to ważne detale, tym bardziej kiedy wpadam potężnie zje.. tfu zmęczony na metę i byłoby fajnie gdyby było wszycho dograne.
Ukończyłem 3:05:58 i byłbym zadowolony, bo to było mniej niż zakładałem, ale kolega uświadomił mi, że jeśli chcę na 1/2 IM połamać 6 godziny to na 1/4 IM wypadałoby połamać 3… No tak w sumie logiczne, ale przecież w tym Górznie jakoś górzysto było. Wiecie co? Jednak podjąłem decyzję, że jestem zadowolony a w kolejnych triatlonach robię życiówki.
Zostały dwie 1/2 IM – Herbalife Triatlon Gdynia (połamię 6h) oraz Triathlon Przechlewo (poprawię życiówkę z Gdyni).
[…] netto i brutto więc już byłem w plecy na starcie, ale tego dnia akurat poprawienia życiówki z ciężkiego Górzna byłem pewien. Nie zdążyłem ustawić Garmina, co spowodowało, że nie znałem średnich czasów […]