23:00 (w dniu pisania noty) – nie ogarniam czasoprzestrzeni już. Wiem, że nie będę miał siły dodać wpisu dzisiaj, ale wiem, że skoro go napiszę to będzie już napisany i od poniedziałku na świeżości mogę zablogować sobie. Będzie inaczej niż zawsze. O moim życiowym 6. Półmaratonie w Poznaniu.

 

2:15 – środek nocy, a jakaś pijana baba w domu (wynajęty pokój na noc przed połówką), w którym śpię przed półmaratonem, opowiada głośno coś swoim towarzyszom. Myślę sobie: „Zaraz wyjebię komuś z liścia. Jak wstanę muszę zrobić życiówkę. Niech ona zamknie mordę – jest środek nocy”. Rozmowy cichną albo udaje mi się zasnąć – nikt nie zginął.

 

4:00 – znowu „coś” mnie obudziło. Tylko na chwilę, nawet nie zdążyłem pomyśleć. A nie, jednak zdążyłem: „Nie śpię u siebie. Wstanę i biegnę”.

 

7:00 – „Karol, wstawaj”.
„Która godzina?”
„7:00.”
„Ok. Za chwilę”.

 

8:10 – wyjeżdżam.. Na sobie mam mokrą koszulkę termiczną (za późno prałem : )), zimno mi. Wiem, że do startu jest jakieś 7 kilometrów, ale wiem też, że nie znam Poznania, a pół miasta jest zablokowane i nawigacja nie ogarnie. Znalazłem miejsce parkingowe niedaleko. Zakaz postoju. Czy jakiś policjant będzie na tyle durny, żeby w takim dniu dać mi mandat? Nie.

 

8:40 – zostawiam kluczyk od samochodu pani na stacji. Uśmiecham się ładnie, jak do pani w delikatesach, w których kupowałem gumę na bieg. Obu paniom życzę miłego dnia. Mnie to nic nie kosztuje, a udało się sprawić, że się uśmiechnęły – zajebiście, są w od rana w niedzielę w robocie, a się uśmiechnęły – szacun.

 

8:50 – skupione zdjęcie na fan page. Dzięki za lajki.

 

9:00 – ruszamy. Życzyłem Agacie powodzenia i ustawiłem się w swojej strefie. Idę do startu. Jest za mało miejsca, żeby biec. Dopiero po linii startu biegniemy. Włączam endomondo na Blackberry i pulsometr.

 

1 km – ciasno. Wiem, że będę musiał nadrabiać ten wolny kilometr. Chłop obalił słupek ten z betonową podstawką. Sam też się obalił. Dwóch ziomków go pozbierało. Nie mogłem ze śmiechu. 😀

 

2-5 km – nadal ciasno. Muszę przebijać się przez wszystkich grubasów w niebiegowych dresach, którzy stanęli za Kenijczykami, bo chyba nie ogarniają, że to na maksa utrudnia… Temat na osobną notę.

 

6 km – czuję, że mam siłę. Nie patrzę na średni czas, ani na pulsometr. Boję się, że jak moja głowa zobaczy te liczby to spęka. Wiem, że są duże. Większe niż na treningach. To jest nieważne. Najważniejszy jest koleś z balonikiem i napisem 1:50.

 

7 km – przypomniało mi się jak na pierwszym półmaratonie w życiu miałem TYYYLE mocy na szóstym, że pobiegłem do przodu i pan, który biegł wtedy tak wolno (a raczej mi się tak wydawało) dogonił mnie swoim równym tempem na 17km i odsadził daaaleko. „Nie przesadzaj Karol. Masz siłę to fajnie. Biegnij z nimi” – pomyślałem.

 

8 km – mam dobrą muzę w słuchawkach. Pamiętam, że kiedyś na ósmym miałem kryzys. Jeszcze przed chwilą prawie wywaliłem w stolik z piciem oraz ominąłem punkt pomiaru czasu biegnąc po chodniku.. Głowę miałem gdzieś indziej na chwilę.

 

10 km – jakiś koleś drze nagle ryja „grupaaa, jest siłaaa?!” kilka osób mu odkrzykuje, że tak. Na to pacemaker: „to palimy asfalt!”. Fajne chłopaki, ale mi szkoda sił na takie pajacowanie. Przyjechałem do Poznania w jednym celu i na nim się skupiam.

 

11 km – podejrzanie dobrze mi się biegnie. Pamiętam, że miałem kryzys zawsze przed 14 km. Po co moja głowa generuje myśli o kryzysie? Odsuwam te myśli od siebie. Biegnę dalej. Dogoniłem już pacemakerów na 1:50. Przy punkcie z wodą zachowałem się jak amator, pchając się do pierwszych stolików z piciem skoro ostatnie były pełne kubków… Przynajmniej amatorsko nie goniłem grupy na 1:50 przez kilometr tylko przez kilka, by się nie dojechać.

 

14 km – aha. Nie mam kryzysu. Chyba już nie będę miał, co? Ok. To atakuję. Zaraz mp3 przestało grać. Co jest, kurwa?! Naładowana na maksa ma mi dawać kopa, a ona się wyłącza! Słyszę sapanie innych.. Nie jest dobrze. Atakować pomimo wszystko?

 

15 km – mp3 wraca, a w niej moja prymitywna muzyka, bez przekazu. Dobra, panowie pacemakerzy. Dziękuję za współpracę. Koleś w żółtym dresiku z kolczykiem w oku chyba podjął podobną decyzję. Wyprzedzamy wszystkich, ale nie biegnę na 100%.. Odwracam głowę, pacemakerzy coraz mniej widoczni.

 

16 km – mijam kolejnych zdyszanych biegaczy, niektórzy naprawdę swoją posturą zmuszali mnie do refleksji w stylu „dopiero go wyprzedasz?” Koleś w dresiku biegnie przede mną. Też czuje pewnie moc, a tu nagle… biegnie koleś z wózkiem! Ma ponad 60 lat na moje oko, za nim rówieśnik jego. Ale zapierdalacze! Podejrzewam, że mają kilka maratonów w nogach.. Wśród kibiców Pan z wózkiem budzi ogromny szacunek – większość klaszcze. Koleś ma (a przynajmniej tak się wydaje mojej głowie) zabójcze tempo.

 

17-19 km – biegnę tuż za nim. Wyprzedzamy na pełnej. Czuję się jakbym jechał zajebistą beemką i bez redukowania tylko wyprzedzał kolejnych „zwykłych” uczestników ruchu, a w tym wypadku biegu. Dużo zakrętów, koleś z wózkiem musi wszystkie biec na około, bo przecież nie skróci sobie przez chodnik. Ja mogę, ale tego nie robię. Z szacunku biegnę za nim. Tempo jest niemiłosierne, ale nadal czuję się dobrze, choć już nie jest mi tak całkiem lekko. Czuję, że biegnę na maksa, ale boję się spojrzeć na pulsometr. Pewnie eksperci od fizjologii nie zalecają takiego pulsu… widzę reklamę i dobrze ubranego pana, myślę sobie: „Czy ja będę na blogu pisał o tej reklamie i o tym jakie marzenia we mnie budzi, czy powinienem w ogóle na blogu pisać osobiście?” Przez półmaraton jest tyle dziwnych i mniej dziwnych myśli… To niesamowite.

 

20 km – pan na wodopoju mi spieprzył. Widzę go z daleka. Muszę go dogonić. Rzucam na szalę wszystkie siły. Albo umrę albo go dogonię. O tak, o śmierci myślę wiele razy podczas biegu. Kolejne karetki, które na sygnale śmigają koło trasy, pokazują ŻE SPORT TO ZDROWIE. Mi osobiście ten widok dodaje mocy. Zostają najmocniejsi…

 

21 km – ostatni km. Wbiegamy na Maltę, jest z górki. „to tylko kilometr Karol – przypierdol” zerknąłem na telefon, żeby zobaczyć o jaki czas walczę. 1:42 coś tam mi mignęło. Pięknie to wygląda. O kurdę będę miał 1:45, a nie… to bym musiał biec ten kilometr 2,5 min… Dobra, nie jestem w stanie policzyć, nie ma sensu.. Zapierdalam… Po prostu. Biegnę szybciej niż jestem w stanie, na pewno biegnę bardziej głową niż mięśniami. „Kurwa czemu ta Malta taka długa?!” Najdłuższy kilometr w mojej głowie, a jak się okazało po biegu – najszybszy w całym biegu. O fak! Widzę metę a 20 metrów przede mną laska w żarówiastej koszulce z jakiegoś klubu biegowego, ma takie chude nogi, jakoś krzywo je stawia, ale sadzi… dogonię ją! Ona też wyprzedza innych. Jej znajomi dopingują ją! Mogę, wyprzedzę ją, to końcówka. Wyprzedam kolejne osoby w tym koleżankę w żółtym, biegnę sprintem. Nie myślę o tym, że za chwilę padnę. Najważniejsza jest meta. Daje z siebie 120% i jakiś koleś obok do mnie „dajemy!”, biegniemy ramię w ramię, przebiegamy razem przez metę, przybijamy sobie piątkę… wyłączam Endo.

 

META -Patrzę, że mam życiówkę. Cały bieg było dobrze. Zasady zdrowego stylu życia, o których piszę i mówię sprawdzają się. Jestem z siebie dumny. Dzielę się informacją z najbliższymi… Przyjechałem po to, żeby to zrobić. Zrobiłem. Piękne uczucie. Świat wygląda inaczej…

Spodobał Ci się wpis? Mam jeszcze więcej wartościowej wiedzy dla Ciebie.
Dowiaduj się o nowych wpisach przed wszystkimi.

Subscribe
Powiadom o
guest
13 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Paulina Pyrzewska

czytając całą relację z Twojego Półmaratonu, poczułam się jakbym biegła tam sama, wyobraziłam sobie, jak to będzie naprawdę..

agatamusz

12:00 Proponuję Agacie, że drugi raz z rzędu pojedziemy najeść się do North Fish. Zostaję mistrzem świata w jej oczach za ten pomysł.
Tak jak mówiłam – najlepsza nota jak dotąd na tym blogu. W moich oczach. Lubię takie pisanie.

Adam Siemieniuk

Moje gratulacje Karol

Paula P.

mi też się bardzo spodobał wpis, mega fajnie się czytało, i cały Twój bieg odtworzyłam w swojej głowie w parę minut:) pięknie!

kb

Dobrze się czytało. Nie rozumiem trochę zdjęcia.

agatamusz

Kb, po prostu tłum ludzi sobie biegnie. Bo notka o bieganiu. Czaisz? 😀

Kasjan Bojarowski

Miałem na myśli to na dole z autem M. 🙂

agatamusz

Wiem, żartowałam. 🙂