Niektóre rzeczy wydają się mi niemożliwe, ale tylko do momentu aż się wydarzą. Przekonany o swojej nieśmiertelności zdarza mi się włączać w swoim organizmie małą fabrykę adrenaliny. Niestety moment refleksji przychodzi często po nieodwracalnych skutkach wydarzeń. Odpowiedzialność i adrenalina to dwa wyrazy, które nie występują razem – zdecydowanie.

Miałem dwie godziny czasu do zagospodarowania więc wybór nie był trudny. Mocno wieje? Pośmigajmy po mieście rowerem. (Muszę zainstalować kamerę na kasku. A nie. Ja jeżdżę bez kasku. Będę już ubierał kask na rower Mamo!)
Lubię jeździć po mieście, bo wiele się dzieje. Nie jest to żmudne nabijanie kilometrów w trasie, ale właśnie ta zmienność okoliczności oprócz tego, że jest największą zaletą wycieczek rowerowych jest również ich największą wadą. Po paru kilometrach zauważam dużego mobilka, przyklejam się do niego i myślę: „co za wariat, ponad 60km/h po mieście, jak za plecami ma z dwadzieścia ton.” Troszkę mi uciekł pod górkę, doganiam go z górki, za chwilę czerwone. Myślę sobie, że minę wszystkie samochody jak zawsze – środkiem, skoro są dwa pasy w jedną stronę. Nagle Tir odbija w lewo, okazuje się że nie ma miejsca między pasami, po lewej też nie, po prawej już nie zdążę, bo zatrzymam się na naczepie. Wybieram BMW. Na długo zapamiętam ten ułamek sekundy, w którym wiem, że jestem już bezradny. To co za chwile się stanie jest sumą moich decyzji, które podjąłem przed chwilą – nie ma już odwrotu. Hamowanie na nic się zdaje, uderzenie jest naprawdę konkretne. Leżę na ziemi i widzę, że świat na około się nie zatrzymał i dociera do mnie pierwsza dobra wiadomość – żyję. W jednej sekundzie zniszczyłem rower, chłopu beemkę i poturbowałem siebie. Jeśli kiedykolwiek miałeś stłuczkę czy wypadek z Twojej winy, to wiesz że uczucie chęci cofnięcia czasu o parę sekund zamienia się w mgnieniu oka w: „odjebałeś, już nic nie możesz zrobić”.
Chłop zdziwiony wychodzi z samochodu. Ja z poziomu ulicy próbuję go przeprosić, ale nie mogę złapać oddechu. Tylko jęczę z bólu. Myśli przewijają się jak kompilacja w przyspieszonym trybie: przecież za tydzień triathlon, znowu operacja barku?, ile zapłacę za beemkę?, nie mam na czym jechać na zawodach, a nie przecież nie mogę się podnieść – co ja myślę o tri?,  jak się dogadać z chłopem teraz?
– Przepraszam.
– Co mi po twoim przepraszam? Dzwonimy po policję!
Wiedziałem wtedy, że przyszedł czas na trzeźwe myślenie i dobre negocjacje. Policja nie przyjechała, po wizycie na SORze w szpitalu nie zostałem, a wieczorem kierowca do mnie dzwoni i mówi: „Karol c**j z tymi blachami, mów lepiej jak ty się czujesz. (…) Blacharze nie wierzyli, że to rowerzysta zrobił takie zniszczenia.”
Sprawdziłem potem ile Garmin pokazywał w momencie uderzenia. 42km/h to sporo jak na uderzenie w samochód jadąc rowerem. Zdjęcie nie do końca oddaje rzeczywistość, ponadto pognieciony był jeszcze bok. Wybaczcie, że nie włączył mi się fotoreporter w miejscu zdarzenia.

Po raz kolejny mój Anioł Stróż zadecydował, że będę miał dużo więcej szczęścia niż rozumu. Dziękuję!

Spodobał Ci się wpis? Mam jeszcze więcej wartościowej wiedzy dla Ciebie.
Dowiaduj się o nowych wpisach przed wszystkimi.

Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments

[…] osiem dni wcześniej pod beemką nie sądziłem, że tydzień później będę w stanie wystartować w Bydgoszcz Triathlon. A jednak […]